Indonezja, egzotyczny, wakacyjny raj, marzenie wielu turystów. To nic, że z Europy odległość do pokonania to ponad jedenaście godzin samolotem. To nic, że najpierw musimy dolecieć do któregoś z europejskich lotnisk, aby dostać się Bangkoku. Wszystkie trudy podróży wynagrodzi nam biały piasek, ciepła woda, słońce i tajemnicze świątynie schowane w tropikalnych lasach Bali. Oferta last minute jest kusząca – za siedem dni pobytu wraz z przelotem nieco ponad trzy tysiące złotych. Dokładnie czytamy ofertę i okazuje się, że za noclegi w hotelu pięciogwiazdkowym musimy dopłacić dwa tysiące złotych. Wizę musimy załatwić we własnym zakresie – czeka się na nią minimum jeden miesiąc. Liczymy koszty, już jest razem ponad pięć tysięcy. W ofercie mamy zagwarantowane tylko śniadanie. A pozostałe posiłki? Dla odchudzających się świetna sprawa. Mimo wszystko decydujemy się na skorzystanie z oferty. Jest marzec, na Bali temperatura około 30 stopni, wygrzejemy się na plaży za wszystkie czasy. Postanawiamy lecieć. I tak, nadal nie jest to specjalnie drogo. Może nawet wykupimy na miejscu jakieś ciekawe wycieczki z przewodnikiem – trzeba zwiedzić wyspę skoro już tam się znajdziemy. Szkoda tylko, że nikt nam nie powiedział, że właśnie w marcu w Indonezji zaczyna się pora deszczowa – możemy większość dnia spędzić pod dachem, czując się jak w saunie, bo temperatura faktycznie jest wysoka. Jeżeli chcemy pojechać do Indonezji w ramach oferty last minute, poszukajmy właściwej pory roku w dużych biurach podróży. W naszych jej nie znajdziemy.